Postawmy sprawę jasno: początki w nowym zawodzie nie należą do najłatwiejszych i chyba każdy kiedyś przeżywał ten stres, gdy musiał wyjść ze swojej strefy komfortu i stawić czoła nieznanemu. Tak było również i w moim przypadku: w zawodzie pilota wycieczek nie ma czasu na wahania, a decyzje trzeba podejmować szybko i zdecydowanie. Tak też zrobiłam i dzięki temu mam na swoim koncie nowe, wspaniałe doświadczenia. Chociaż… Łatwo nie było.
Start w zawodzie pilota wycieczek to nie jest łatwy orzech do zgryzienia. Trzeba próbować, pukać do różnych drzwi, uczyć się i na pewno się nie poddawać. Po ukończeniu kursu pilota wycieczek i rezydenta biur podróży oraz po śpiewającym zdaniu egzaminu, przyszedł czas na pierwsze zlecenia. „Tylko jak je zdobyć, jeśli nie mam doświadczenia?” – na okrągło towarzyszyła mi jedna i ta sama myśl. Szczerze mówiąc to byłam bliska poddania się w tej kwestii. Postanowiłam jednak, że już nigdy więcej nie będę odkładać marzeń i celów na później. Dość marnowania czasu i biadolenia. Trzeba było zabrać się do roboty. Pomyślałam wówczas: „Skoro od małego jeździłam u boku mojej mamy, nasłuchałam się mnóstwa doświadczonych pilotów, przejechałam autokarem tysiące kilometrów, to dlaczego ma się nie udać?”.
Moje pierwsze zlecenie
W marcu 2019 roku przyszedł czas na moje pierwsze zlecenie. Jednodniowy wyjazd do Poznania z grupą ludzi w różnym wieku. Ot, taka weekendowa wyprawa. Bez wahania zgodziłam się pojechać. Dostałam program i wszystkie wytyczne. A dopiero potem zaczęłam się zastanawiać, jak to zrobić. Cóż. Zaopatrzyłam się w przewodniki po Poznaniu, odpaliłam wujka Google i palcem po mapie śledziłam całą trasę przejazdu. Miasta, miasteczka, wsie, drogi, kościoły, rzeki, niziny, ciekawostki. Wynotowałam wszystko, co tylko mogło się przydać (oczywiście w rozsądnych ilościach – nikt bowiem nie lubi być zanudzany przez przewodnika).
Dwie noce przed samą wycieczką nie mogłam spać. Stres mnie zżerał, w międzyczasie pozapominałam wszystko, czego się nauczyłam. Ale wsiadłam w auto, 3 w nocy, kierunek: Wieluń, bo stamtąd odbierałam grupę. Wszystko, co złe minęło jak ręką odjął, gdy wsiadłam do autokaru, wzięłam do ręki mikrofon i zaczęłam… „Szanowni Państwo, proszę o chwilę uwagi. Witam Państwa bardzo serdecznie w imieniu biura (…)”. Ruszyliśmy w drogę, zwiedziliśmy Poznań, wróciliśmy na bazę, grupa zadowolona. Po tym dniu już wiedziałam, co chcę w życiu robić.

Wahadła uczą życia w zawodzie pilota wycieczek
A jak na prawdziwego świeżaka przystało, trzeba się było pokusić także o wahadła. Wahadełka… Z jednej strony bardzo ich nie lubię, z drugiej – trochę do nich tęskno. Na czym rzecz polega? Otóż wsiadasz do autokaru pierwszego dnia popołudniu, zazwyczaj kierowcy zgarniają cię po trasie na jakimś przydrożnym parkingu, zbierasz ludzi z kilku miejscowości i ruszasz w trasę. W moim przypadku były to Włochy. Drugiego dnia ok. 14:00 dojeżdżasz do hotelu, zostawiasz ludzi, szybki prysznic, obiad, zabierasz następnych i wracasz do kraju. W domu jesteś trzeciego dnia po południu (jak dobrze pójdzie).
Swoje pierwsze wahadło zapamiętałam bardzo dobrze i pewnie do końca życia. Wyjątkowo niezorganizowana grupa, wiecznie jakieś „ale”, korki, 1000 pytań do…, a dlaczego tak, a dlaczego nie tak, a daleko jeszcze, itd. itd. Wydawało mi się, że wiozę małe dzieci, a nie dorosłych ludzi. Był to kwiecień, a jak na tę porę roku przystało, we Włoszech powinno świecić piękne słońce i być cieplutko. Ha, ha! Pogoda z nas zadrwiła. Mieliśmy 9-godzinną pauzę i marzyłam o tym, żeby posiedzieć na plaży przed wyruszeniem w drogę powrotną. Zamiast tego idyllicznego obrazka, zakopałam się pod włoskim prześcieradłem (przecież miało być ciepło, więc im nie potrzebne kołderki) i poszłam spać, aby o 2 w nocy wstać i ruszyć w drogę do kraju. Było to najdłuższe wahadło i najbardziej wyczerpujące: około 17:00 moi super kierowcy wysadzili mnie w Gliwicach, we Wrocławiu byłam jakieś trzy godziny później.

„Tu się ciężko pracuje”
To były moje pierwsze dwa wyjazdy. A potem poszło już z górki. Człowiek się uodparnia na zmęczenie, brak snu i przede wszystkim na ludzkie marudzenie. Nawiązuje kontakty z kierowcami, którzy w dużej mierze są miłymi i doświadczonymi osobami. Najlepszy moment dnia przychodzi, gdy okazuje się, że masz jeszcze jakieś 15 minut zapasu z czasu pracy kierowcy, rozdasz wszystkim klucze i jesteś pod telefonem tylko w nagłych przypadkach. Wtedy masz już wolne i ruszasz na ploty z kierowcą, a znajomym wysyłasz zdjęcie z opisem „tu się ciężko pracuje”. Trochę wspomnień z tych wojaży znajdziecie na moim Instagramie.

Pod względem pilotażu poprzedni sezon był dla mnie bardzo zadowalający. Powiem Wam szczerze, że po kilku latach błądzenia, znalazłam w końcu to, co sprawia mi satysfakcję i przynosi mega frajdę. Czasami odczuwałam, że może trochę zbyt często nie ma mnie w domu, trochę za dużo mnie omija. Fakt, że otaczam się ludźmi, którzy rozumieją, że na tym polega ten zawód, pomagał mi w chwilach, kiedy marzyłam, żeby zostać w domu, wyspać się i robić te wszystkie normalne rzeczy, których robić wcześniej nie lubiłam.
Jaki będzie sezon 2020? Na razie nie zapowiada się kolorowo – wszystkie plany pokrzyżował koronawirus. Chciałabym jak najszybciej wrócić do normalności, Ty pewnie także. #zostańwdomu jeśli możesz, a wszystko szybciej wróci do normy. Pozdrowienia!